Archiwum bloga

poniedziałek, 31 października 2016

Jak to się zaczęło? Cz.2

Lot minął spokojnie na zewnątrz mnie, ale w środku się aż gotowało. Byłam wściekła na rodziców, podekscytowana nowym krajem i szkołą oraz przestraszona tym wszystkim. Co jeśli będę upokorzeniem całej szkoły? Albo nie będę miała przyjaciół? Albo nie będę mogła tańczyć z bratem z wrotkach? Te pytania nadal mnie nurtują i nie znam na nie odpowiedzi. Wysiadając potknęłam się i zrobiłam z siebie pośmiewisko. Tak na dobry początek. Wsiedliśmy całą rodziną do trzech taksówek i ruszyliśmy do nowego miejsca zamieszkania. Wysiedliśmy kilka minut później i skierowaliśmy się do niewielkiego rodzinnego domu na obrzeżach miasta. Przynajmniej w porównaniu z poprzednim domem ten wydawał się malutki, a ten w porównaniu z innymi domami na tym osiedlu wydaje się gigantyczny. Dom nie wydaje mi się przytulny ani ładny. Jest stary, z kamienia, brak elewacji. Ogród jest dość zapuszczone, ale przynajmniej będę miała co robić. Normalnie z Katie bym siedziała albo przygotowywała się na imprezę Halloweenową. Straciłam poczucie już czasu w Ameryce. Niestety...
Drzwi otworzyły się z lekkim piskiem, a mi wyszła gęsią skórka. Tata wydał komendy na temat nowego domu. Ogłaszał, że na górze są pokoje dwuosobowe, nie ma pojedynczych. Wszyscy byliśmy skołatani, bo nigdy nie dzieliliśmy się czymś z rodzeństwa, a co dopiero pokojem! Powiedział, że zostawimy walizki do jednego z pokoji, który jest już wykończony, a my zamieszkamy przez resztę tygodnia w hotelu. Zaprosił nas do środka, a my wpadliśmy jak torpedy i zaczęliśmy wybierać pokoje. Nie było dużego wyboru, bo każdy pokój miał własny balkonik i około 25 m². Wybrałam pokój z Chrisem na samym końcu korytarza. Było to chyba najbardziej odosobnione pomieszczenie. W dawnym domu było tak, że miałam całe piętro dla siebie i Chrisa. Nikt inny nie miał tam wstępu bez naszego pozwolenia. Teraz to jedno piętro jest dla wszystkich. Jak tu żyć?!
Zanieśliśmy walizki do naszego przyszłego pokoju i się bacznie rozglądaliśmy po całym pomieszczeniu. Mama zaglądneła do nas i dała nam pieniądze na farby i panele do pokoju. Mieliśmy w rękach około 5 tysięcy złotych. Śmialiśmy się z siebie nawzajem, bo rzadne z nas nie umie nadal tego powiedzieć poprawnie. Mamy taki amerykański akcent i na pewno się go nie pozbędę. Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się do najbliższego sklepu z materiałami budowlanymi. Padło na Castorama. Nie wiem jak to wymawia się po polsku, ale ważne, że wiem jak się to piszę ;) Długo się zastanawialiśmy nad kolorem farby. W zasadzie się kłuciliśmy. Ja chciałam jasny różowy, a on jasny zielony. Padło na to, że podzielimy pokój na pół. Ja zrobię swoje, a on swoje. Zgodziłam się na tą propozycję i wzięliśmy dwie farby. Z podłogą było bardzo prosto. Oboje zawsze marzyliśmy o panelach w kolorze dębu. Kupiliśmy wszystkie potrzebne rzeczy i udaliśmy się do domu. Rodziców jak zawsze nie ma i mamy wolną chatę. Zastaliśmy już rodzeństwo malujące i kładzące podłogi w swoich pokojach. W pokoju czekały na nas już pędzle i inne rzeczy do kończenia urządzania pokoju. Przedzieliliśmy po wymierzeniu pomieszczenia taśmią pokój aby wiedzieć gdzie kończy się swoją część pomieszczenia.
Na początek pomalowałam sufit na śnieżno biało, dwoma warstwami. Kiedy wyschło ściany też wymalowałam na ten kolor uważając na duże okno, na środku pokoju. Drzwi znajdują się na przeciwko tego dość dużego okna jak na Polskę. Są zrobione z drewna sosnowego. Drzwi balkonowe są w części brata, ale umówiliśmy się, że mogę wchodzić na balkon kiedy tylko zechce. Ramy okien są również z tego samego drewna co drzwi. Kiedy skączyliśmy malowanie pokoju na biało (kolory ładniej wychodzą) wyszliśmy do ogrodu pozwiedzać. Nadal jestem zła na rodziców, że chociaż nie powiedzieli wcześniej tylko dzień przed wyprowadzką.
Brat postanowił, że skoro się nudzimy to skosimy trawę i wybierzemy się do parku pojeździć na wrotkach do parku.
Trochę się zmachałam i na pracowałam, ale się opłacało. Było pięknie bez tych chaszczy. Szybko wpadliśmy z bratem do pokoju z walizkami po wrotki. Chris ma wrotki w kolorze czarnym, a ja w różowym. Uwielbiam ten kolor, zwłaszcza taki pudrowy, który mam na wrotkach i będę miała na ścianie. Ubrałam je już na dworze i wyruszyliśmy w drogę. Po około pięciu minutach jazdy i przejechaniu około trzech przystanków znaleźliśmy się w parku Jordana. Jest piękny! Przechodziliśmy obok wielu ścieżek rowerowych, ale nie znaleźliśmy rzadnego dobrego miejsca, aż wreszcie doszliśmy do Skate Park. Miejsce idealne dla nas. Widziałam paczkę chłopaków jak się na nas gapiło. Ciekawe czego chcieli. Nieważne... Jak zawsze zaczęłam się rozciągać z Chrisem na boku, a potem się zaczęło przedstawienie. Robiliśmy przeróżne sztuczki i triki. Dopiero kiedy skończyliśmy okazało się, że każdy się na nas gapiło. Spaliłam buraka zawstydzona i usiadłam na ławce. Chris jeszcze sobie jeździł chwilę, a później dosiadł się do mnie. Miałam wtedy czas na pomyślnie choć o jedzeniu. Jedzenie! Uświadomiłam to sobie dopiero wtedy kiedy poczułam się słabo z głodu. Nie jadłam od wczoraj rano! Powiedziałam to Chrisowi (po angielsku, oczywiście) i udaliśmy się do pobliskiego McDonalda.
Po powrocie do domu ściany były już suche i mogliśmy zacząć zabezpieczać taśmą sufit przed zabrudzeniem różowej farby. Zaczynało się już ściemniać więc zapaliłam żarówkę jeszcze dyndającą z sufitu. Pracowaliśmy jeszcze nad ścianami do 23.00. Kiedy ściany były pomalowane udaliśmy się do hotelu gdzie czekali na nas rodzice.

Następnego dnia położyliśmy panele, które jak się okazało były bardzo podobne do drzwi, więc nie był problemu. Rodzeństwu zostało jeszcze trochę farby. Wzięłam od Jamsa i Sama farbę czarną do namalowania "granicy", a od Emilly i Elly farbę liliową do namalowania na mojej ścianie wielki kwiat lilii wodnej. Meble doszły trzy godziny później. Mama wybrała białe, drewniane łóżka jednoosobowe, dwie narożne szafy, dwie komody, dwie szafki nocne (malutkie) i dwa biórka. Pokój powoli nabierał barw. Przy oknie postawiłam biórko trochę dalej od "granicy", specjalnie tak, by zmieścił się tam mały kosz na śmieci. Obok biórka zmieściła się jeszcze szafa narożna, a za to obok niej komoda. Dalej ciągiem była szafeczka nocna, a obok niej zamieściłam łóżko. Tam właśnie namalowałam lilię. Nad łóżkiem była mała szafka na książki i tablica korkowa. Po stronie brata było z ustawieniem mebli identycznie. Na środku pokoju jest ustawiony puszysty, szary dywan.
Pokój ukończony!
Rozpakowaliśmy się, a potem zjedliśmy obiad w nowej kuchni. Reszta domu (czyli parter) była już wykończona i gotowa do użytku kiedy przyjechaliśmy. Musieliśmy zrobić tylko swoje pokoje (prócz rodziców i najmłodszych sióstr).
Byłam zmęczona tym wszystkim. W dwa dni udało nam się w dwójkę zrobić sobie samodzielnie pokój! Ja w to nadal nie wierzę. Usiadłam przy biórku i odpaliłam mój laptop. Sprawdziłam Facebook i Twitter, a później założyłam tego bloga. Była to sobota, ale nie zdążyłam nic zrobić, bo poszłam padnięta spać. Dopiero w niedzielę napisałam pierwszy post...

No i tak na razie się sprawy mają. Przepraszam, że z moim polskim jest nieciekawie, ale zrozumcie mnie :) Na dziś to tyle. Jutro postaram się wam opisać dzisiejszy dzień i jutrzejszy. Szczęśliwego Halloween lub jak wy to nazywacie Wszystkich Świętych.    Pozdrawiam
              Liv ^-^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz